środa, 21 listopada 2012

Wilk

Pierwszy raz zobaczyłem wilki na wolności w dzieciństwie mając jakieś 12 lat. Siedziałem wtedy na ambonie z lornetką. To było niesamowite uczucie, kiedy niespodziewanie na zrąb wyszły 4 dorosłe wilki. Było to grubo przed zachodem słońca więc mogłem je sobie dokładnie obejrzeć, tym bardziej, że przeszły bardzo blisko ambony.
Jak dotąd to było moje jedyne naoczne spotkanie z tymi drapieżnikami. Co prawda często spotykałem po "białej stopie" ich tropy i nocami słyszałem wycie, ale zobaczyć samego wilka nie jest tak łatwo. Większą role odgrywa tu przypadek i szczęście, niż zaplanowane poszukiwania. Ale szczęście nieraz dopisuje i w tym roku aż trzy razy byłem w odpowiednim miejscu i czasie! Ale niestety tylko dwa razy miałem przy sobie aparat i udało mi się wykonać fotografie młodych wilków.
Na początku lipca tego roku, jechałem z tatą przez las, wzdłuż sporego młodnika. Wyjeżdżając powoli zza zakrętu dostrzegliśmy w oddali niedużych rozmiarów zwierzęta. Początkowo myśleliśmy, że to warchlaki ale kiedy podjechaliśmy bliżej, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom! To było młode wilczki. Momentalnie się rozpierzchły, ale udało nam się naliczyć około 8 sztuk. Udało mi się wtedy wykonać tylko jedno kiepskiej jakości zdjęcie, ale spotkanie zostanie zapamiętane na lata. Zdjęcia jeszcze może się kiedyś zrobi, a jak nie to też nic się nie stanie. Nic za wszelką cenę.
Nie dane mi było długo czekać na kolejne spotkanie. Łowiłem ryby. Niewielka śródleśna łąka, z niedużym stawem na środku. Ryby były coś wtedy chimeryczne. Jedyną atrakcją, było kilka leniwych wahnięć spławika na gładkiej jak lustro tafli. W pewnej chwili ciszę zmącił delikatny szelest nieopodal. Z początku to zlekceważyłem, pewnie bóbr - pomyślałem. Kiedy po chwili szelest się powtórzył wstałem z krzesełka i spojrzałem w kierunku skąd dochodził do mnie ten dźwięk. No i wszystko jasne, to moja znajoma "młodzieńcza" wataha. Jednak tym razem naliczyłem 5 sztuk, pewnie za pierwszym razem się pomyliłem w liczeniu przez zamieszanie, ale kto wie... Wilczki przez moment popatrzyły na mnie i zbiegły do lasu. Trochę na siebie psioczyłem w duchu, że nie zabrałem aparatu, no ale cóż - ironia losu.
Na drugi dzień kiedy kończyłem dość udaną zasiadkę na zimorodka, postanowiłem jeszcze na koniec podjechać na wczorajsze miejsce, gdzie spotkałem wilki. Samochód postawiłem kawałek dalej i szybkim marszem szedłem wzdłuż łąki. Trudno było pogodzić pośpiech i ostrożność, ale musiałem się spieszyć bo zaczynało się ściemniać. Doszedłem na miejsce. Wilków niestety nie było, ale widać było wygniecioną trawę i ślady baraszkowania wokół rowu melioracyjnego. Postałem jeszcze chwilę gapiąc się martwym wzrokiem w te trawy i postanowiłem wracać. Odwracając głowę, mój wzrok przykuł jakiś ruch w trzcinach. Po dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegłem młodzieńczego wilka! Eh... gdybym wziął statyw i chwilę przycupnął gdzieś na skraju rowu, pewnie miałbym fajne ujęcia, a tak.... No trudno. Zrobiłem kilka ujęć. Niestety z emocji, zapadającego zmierzchu i braku stabilizacji w szkle, wyszły wątpliwej jakości, ale dokument jak najbardziej jest i z tego się cieszę. Po usłyszeniu migawki wilk zatrzymał się i powoli wycofał, by stanąć na dobrą minutę w miejscu, z którego wyszedł na łąkę. Stary by pewnie od razu zwiał, ale młody, niedoświadczony jedynie oblizał się i powoli oddalił z miejsca z którego wyszedł.
Sympatyczna "psina". Popatrzyłem jeszcze chwile w miejsce gdzie zniknął mi z oczu, gdy nagle za plecami jakieś 200 metrów dalej w lesie, usłyszałem długie i przeciągłe ałuuuuuuuu.... Niesamowite przeżycie i klimat jak z książek J.Londona. Sam w lesie, zapadający zmrok i wycie wilków. Pięknie. Po całym ciele poczułem dreszcze, ale to bardziej z emocji niż ze strachu. Wycie się powtórzyło jeszcze dwa razy, by już na dobre zamilknąć. Stałem tak do całkowitej ciemności i wróciłem do samochodu a potem do domu.