niedziela, 23 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz nadchodzącego Nowego Roku, chciałbym złożyć wszystkim najlepsze życzenia, zdrowia, szczęścia oraz pogody ducha i żeby rok 2013 był jeszcze lepszy od obecnego! :)
Pozdrawiam

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Sóweczka

Oglądając zdjęcia wykonane w Puszczy Białowieskiej, fascynował mnie zawsze krajobraz lasu pierwotnego. Stare wiekowe dęby, olbrzymie świerki, a w szczególności gatunki zwierząt, które można tam spotkać. Między innymi żubry, czy sóweczki. Niestety póki co, nie mogę sobie pozwolić na wyjazd na wschodnie rubieże Polski, więc jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Akurat żubry występują w mojej okolicy na zachodnim pomorzu, tak o sóweczce, nic nie słyszałem... Często chodząc po lesie marzyłem aby móc je fotografować i u siebie. Poczuć choć malutką częścią klimat obcowania w puszczy. Nigdy nie sądziłem, że to marzenie się ziści.
W połowie września, wracałem z niezbyt udanych obserwacji rykowiska. Byki odzywały się chimerycznie i ruch na łące był niewielki. Widocznie jeszcze było za wcześnie na nie. Mieliśmy z tatą nadzieje na obserwacje przy księżycu, ale i z tego wyszły z tego nici, bo nagle niebo zaciągnęło się gęstymi chmurami i nic nie zwiastowało zmiany sytuacji. Postanowiliśmy powoli wracać do domu. Do samochodu mieliśmy niezły kawałek drogi, więc w międzyczasie zatrzymaliśmy się posłuchać odgłosów rykowiska. Noc była dość cicha. W oddali stękał byczek i zawył leniwie wilk... jednak tej nocy słyszałem jeszcze jeden dźwięk. Wiedziałem co to jest. Odpowiedział kilkoma gwizdami. Po chwili ptak odzywał już się nad nami w koronie sosny. Oczywiście była to sóweczka! Już wiedziałem nad czym będę pracował w najbliższym czasie. Kolejne wyprawy, ukierunkowane już konkretnie na tego ptaka niestety przyniosły mizerny efekt. To pogoda nie odpowiadała, to sowa się nie odzywała czy nie chciała zejść niżej nad ziemię... Przełom nastąpił niespodziewanie po tygodniu. Wracając do domu, zajechałem jeszcze po drodze poszwendać się po świerkach. Wyszedłem z samochodu, rozejrzałem się i kilka razy zagwizdałem. Jak zwykle w szał wpadła ptasia drobnica, której sóweczka jest postrachem. Początkowo byłem pewien, że to ja spowodowałem ten alarm, ale po chwili udało mi się wyłuskać z mieszaniny dźwięków mysikrólików, zniczków, strzyżyków i sikor ten głos! Tak to była ona. W końcu przyleciała. Szybko wyjąłem z plecaka sprzęt i zaszywam się w świerki. Niestety dojrzenie sóweczki jest nie lada wyczynem. Jest mniejsza nawet od sójki, ale kiler z niej nie lada. W końcu udało się ją wypatrzeć. Usiadła na świerkowej gałęzi. Świetnie kontrastowała z świerkowymi igłami i widać bardzo dobrze, jakie jest z niej maleństwo.
Na szczęście do płochliwych ten ptak nie należy. Kilka kroków i mam ją ciut bliżej.



W międzyczasie sóweczkę odciągał ode mnie pogwizdywaniem inny osobnik. Ale chyba dzięki temu nie było nudy, choć i tak mimo znikomej płochliwości przy tym ptaku nie można się nudzić.










Po tej sesji dałem tym ptakom spokój. To była para sóweczek. Jesień, zajmowanie terytoriów. Niech w spokoju czekają do wiosny, do odchowu młodych...

Pozdrawiam

sobota, 1 grudnia 2012

Pierwsza zasiadka...

... w zimowej czatowni. Wszak jeszcze zima się tak naprawdę na dobre nie zaczęła, ale wczorajszy delikatny śnieg i nocny przymrozek zmobilizowały mnie do pierwszego w tym roku "posiedzenia" przy nęcisku, na różnego typu "ścierwojady" brzydko mówiąc, a w rzeczywistości bardzo inteligentne ptaki. Myszołowy, kruki, bieliki... Od kilku dni nęcę różnego typu smakołykami, czyli wątróbka, płucka itp. i regularnie wszystko znika, tak więc liczyłem na przybycie gości.
Budzik zwiastuje godzinę 5:30 donośnym dźwiękiem. Szybko go wyłączam, aby nie zbudził reszty domowników. Jeszcze chwilę leżem z zamkniętymi oczami, ale wiem, że muszę wstawać, bo sobie potem nie daruje. Toaleta, gorąca herbata w termos, zebranie niezbędnego szpeju, ciepłe ciuchy i mogę wychodzić.
Jakoś tak miło się zrobiło po wyjściu z domu, w sumie uroczysta chwila - pierwsza zasiadka na "drapole". Dochodząc do budy słychać było kruki. Rzuciłem wiadro patrochów w dołek i znikam w środku czatowni. Rozkładam sprzęt, szkło w dziurę, kontrolne sprawdzenie przedpola i zapadam w letarg, czekając na przejaśnienie. Po jakimś czasie słychać już było myszołowy i kruki oraz skrzekot srok, które jako pierwsze się dziś zjawiły na nęcisku, prawie równocześnie z pierwszym myszołowem.
Myszak w asyście kilku srok chwilę się u mnie stołował, by nagle wzbić się gwałtownie w powietrze. Równocześnie koncert zaczęły kruki. Po chwili wszystko się wyjaśniło kto był sprawcą zamieszania. Bielik, bo to o nim mowa usiadł na uboczu. Piękny i dostojny. Powoli zacząłem namierzać go obiektywem, ale nie zdążyłem - odleciał. No trudno czekamy dalej. Sroki powróciły do ucztowania. Po chwili się sytuacja powtórzyła. Sroki w nogi, a na scenę bielik. Również i tym razem trzymał się na uboczu, ale przynajmniej pozwolił sobie zrobić kilka zdjęć. 
Nie zabawił jednak na scenie dłużej. Nie zabrał się do jedzenia i niepokojony z powietrza przez kruki oddalił się na swoje stanowisko obserwacyjne. Bieliki z kolei, bo ogółem były dwa, nie dopuszczały za to myszołowów do stołówki, które w akcie rozpaczy jedynie wydzierały się z sąsiednich drzew.
Chwila wytchnienia po wizycie bielików i przed czatownię powróciły sroki oraz zaczęły się zlatywać kruki. Te czarne żarłoki pożerały niebotyczną ilość pokarmu, który znikał w zastraszającym tempie.


Na ostatki przyleciał jednooki myszak. Pewnie stracił oko, w walce z rywalem. Nic dziwnego, bo był dość wojowniczy. Rozstawiał po kątach nawet kruki.
Po godzinie dziesiątej, przedpole zrobiło się puste. Zamilkły odgłosy ptaków z sąsiednich drzew. Jedzenie się skończyło. Nic tu po mnie, spakowałem się i wróciłem do domu, by nazajutrz wrócić tu ponownie, tym razem cieplej ubrany i z większą ilością prowiantu dla ptaków.

środa, 21 listopada 2012

Wilk

Pierwszy raz zobaczyłem wilki na wolności w dzieciństwie mając jakieś 12 lat. Siedziałem wtedy na ambonie z lornetką. To było niesamowite uczucie, kiedy niespodziewanie na zrąb wyszły 4 dorosłe wilki. Było to grubo przed zachodem słońca więc mogłem je sobie dokładnie obejrzeć, tym bardziej, że przeszły bardzo blisko ambony.
Jak dotąd to było moje jedyne naoczne spotkanie z tymi drapieżnikami. Co prawda często spotykałem po "białej stopie" ich tropy i nocami słyszałem wycie, ale zobaczyć samego wilka nie jest tak łatwo. Większą role odgrywa tu przypadek i szczęście, niż zaplanowane poszukiwania. Ale szczęście nieraz dopisuje i w tym roku aż trzy razy byłem w odpowiednim miejscu i czasie! Ale niestety tylko dwa razy miałem przy sobie aparat i udało mi się wykonać fotografie młodych wilków.
Na początku lipca tego roku, jechałem z tatą przez las, wzdłuż sporego młodnika. Wyjeżdżając powoli zza zakrętu dostrzegliśmy w oddali niedużych rozmiarów zwierzęta. Początkowo myśleliśmy, że to warchlaki ale kiedy podjechaliśmy bliżej, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom! To było młode wilczki. Momentalnie się rozpierzchły, ale udało nam się naliczyć około 8 sztuk. Udało mi się wtedy wykonać tylko jedno kiepskiej jakości zdjęcie, ale spotkanie zostanie zapamiętane na lata. Zdjęcia jeszcze może się kiedyś zrobi, a jak nie to też nic się nie stanie. Nic za wszelką cenę.
Nie dane mi było długo czekać na kolejne spotkanie. Łowiłem ryby. Niewielka śródleśna łąka, z niedużym stawem na środku. Ryby były coś wtedy chimeryczne. Jedyną atrakcją, było kilka leniwych wahnięć spławika na gładkiej jak lustro tafli. W pewnej chwili ciszę zmącił delikatny szelest nieopodal. Z początku to zlekceważyłem, pewnie bóbr - pomyślałem. Kiedy po chwili szelest się powtórzył wstałem z krzesełka i spojrzałem w kierunku skąd dochodził do mnie ten dźwięk. No i wszystko jasne, to moja znajoma "młodzieńcza" wataha. Jednak tym razem naliczyłem 5 sztuk, pewnie za pierwszym razem się pomyliłem w liczeniu przez zamieszanie, ale kto wie... Wilczki przez moment popatrzyły na mnie i zbiegły do lasu. Trochę na siebie psioczyłem w duchu, że nie zabrałem aparatu, no ale cóż - ironia losu.
Na drugi dzień kiedy kończyłem dość udaną zasiadkę na zimorodka, postanowiłem jeszcze na koniec podjechać na wczorajsze miejsce, gdzie spotkałem wilki. Samochód postawiłem kawałek dalej i szybkim marszem szedłem wzdłuż łąki. Trudno było pogodzić pośpiech i ostrożność, ale musiałem się spieszyć bo zaczynało się ściemniać. Doszedłem na miejsce. Wilków niestety nie było, ale widać było wygniecioną trawę i ślady baraszkowania wokół rowu melioracyjnego. Postałem jeszcze chwilę gapiąc się martwym wzrokiem w te trawy i postanowiłem wracać. Odwracając głowę, mój wzrok przykuł jakiś ruch w trzcinach. Po dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegłem młodzieńczego wilka! Eh... gdybym wziął statyw i chwilę przycupnął gdzieś na skraju rowu, pewnie miałbym fajne ujęcia, a tak.... No trudno. Zrobiłem kilka ujęć. Niestety z emocji, zapadającego zmierzchu i braku stabilizacji w szkle, wyszły wątpliwej jakości, ale dokument jak najbardziej jest i z tego się cieszę. Po usłyszeniu migawki wilk zatrzymał się i powoli wycofał, by stanąć na dobrą minutę w miejscu, z którego wyszedł na łąkę. Stary by pewnie od razu zwiał, ale młody, niedoświadczony jedynie oblizał się i powoli oddalił z miejsca z którego wyszedł.
Sympatyczna "psina". Popatrzyłem jeszcze chwile w miejsce gdzie zniknął mi z oczu, gdy nagle za plecami jakieś 200 metrów dalej w lesie, usłyszałem długie i przeciągłe ałuuuuuuuu.... Niesamowite przeżycie i klimat jak z książek J.Londona. Sam w lesie, zapadający zmrok i wycie wilków. Pięknie. Po całym ciele poczułem dreszcze, ale to bardziej z emocji niż ze strachu. Wycie się powtórzyło jeszcze dwa razy, by już na dobre zamilknąć. Stałem tak do całkowitej ciemności i wróciłem do samochodu a potem do domu.

sobota, 13 października 2012

Zimorodek

Każdy kto często bywa na wodą, nie ważne czy to nad jeziorem, czy rzeka na pewno słyszał lub widział przemykającego szybko nad lustrem wody niewielkiego błękitnego ptaka, odzywającego się charakterystycznym głosem. Jest nim Zimorodek. To dość pospolity ptak, świetny rybak, płetwonurek i lotnik. Poluje na niewielkie rybki, które wypatruje ze swoich "czatowni", czyli patyków znajdujących się przy brzegu. Niejednokrotnie potrafi również zawisnąć wysoko nad taflą i stamtąd z powodzeniem nurkować za rybami. Jego łupem padają nawet żaby, czy inne większe wodne owady.
Generalnie, jeśli już znajdziemy odpowiednie miejsce, często odwiedzane przez zimorodki, sfotografowanie go nie powinno przynieść większych problemów. Za tym ptakiem szaleję od dziecka. Często towarzyszył mi na wyprawach wędkarskich. Fascynowały mnie jego piękne kolory. Brzuszek pomarańczowy, plecy błękitne. Jedyną cechą pozwalającą odróżnić płeć danych osobników, jest dolna nasada dzioba. Jeśli jest cała czarna, mamy do czynienia z samcem, a jeśli delikatnie pomarańczowa jest to samiczka.
Co prawda moja fotograficzna przygoda z tym gatunkiem rozpoczęła się już rok temu, temat ten dopiero delikatnie rozwinąłem w tym roku. Miejsce wytypowałem przypadkowo, bo kiedy łowiąc ryby ten ptak usiadł mi dosłownie na wędce! Chwila ta jednak nie trwała długo, bo szybko się zorientował, że coś tu nie gra, ale przez tą chwilę mogłem dostrzec jaki z niego mikrus. Niestety to już był koniec wakacji i na kolejnych zasiadkach, już nie z wędką a z aparatem, wykonałem jedynie dwa ujęcia. Zaczęła się szkoła, klasa maturalna i czasu na zdjęcia było coraz mniej. Ale nie przejmowałem się bo wiedziałem, że będę miał co robić tego lata. Nie myliłem się i spędziłem kilkadziesiąt godzin pod siatką maskującą wyczekując na zimorodka. Niestety fascynujących przygód z nim nie miałem. Każde jego odwiedziny na specjalnie przygotowanym patyku były wręcz takie same choć nigdy nie nudne i zawsze bardzo mnie cieszyła jego obecność. Kilka pisków, rundka naokoło jeziora i lądowanie na gałęzi. Taki mały wiercipięta. Zabawnie kiwa głową i wypatruje pod wodą rybek. Kiedy już sobie jakąś wypatrzy, chlup w wodę i z powrotem na patyk! Ale już nie z pustym dziobem, choć nieudane polowania również się zdarzały. Złowioną rybkę kilkoma mocnymi uderzeniami o gałąź, uśmierca i połyka w całości. Jeszcze tylko toaleta i dalej w drogę.







wtorek, 2 października 2012

Lelek

     Chociaż tego lata za dużo zdjęć nie wykonałem, muszę je jednak uznać za całkiem udane fotograficznie i obserwacyjnie. Dane mi było jakiś czas spędzić głównie przy dwóch gatunkach. Jeden z nich pospolity, z pewnością każdy kto często jest nad wodą, widział lub słyszał, a mianowicie jeden z piękniejszych i bardziej kolorowych ptaków, mistrz polowania na ryby, tzn rybki - zimorodek. Ale o nim kiedy indziej, bo drugim gatunkiem, już bardziej tajemniczym i spotkanym przez niewielu był lelek. Nocny ptak, świetny lotnik, który po ciemku z powodzeniem poluje na owady. Może przyprawić o zawał, kiedy jadąc nocą przez las, podrywa się z drogi i w ostatniej chwili unika kolizji z samochodem. Preferuje suche tereny, bory sosnowe, wrzosowiska. Dla niektórych może to wydawać się absurdalne, do zakładania lęgu, nie korzysta z żadnych gniazd. Jaja składa bezpośrednio na ściółce, a jedyną ochroną ich w czasie dnia, jest maskujące upierzenie ptaka i bezruch. Dzięki temu idealnie wtapia się w otoczenie, a ucieka jedynie w ekstremalnych sytuacjach, na przykład aby uniknąć nadepnięcia nań.
      Można powiedzieć, że moje fotograficzne zmagania z tym gatunkiem trwały 3 lata, aczkolwiek dopiero w tym roku, udało mi się je w pewnym stopniu zrealizować, głównie za sprawą szczęścia i przypadku niż sprecyzowanych poszukiwań. Oczywiście nie zabrakło i pecha, ponieważ dwa pierwsze spotkania z tym ptakiem mogłem jedynie uwiecznić w swojej pamięci, z powodu braku aparatu. Sprzęt fotograficzny jednak zawsze, ale to zawsze musi być pod ręką, bo nie wiemy co nas może spotkać.
Trzecie i czwarte spotkanie miały miejsce tego samego dnia! Miałem informację, że w tym i w tym młodniku znajduje się samica z dwoma młodymi lelkami. No tak, fajnie, ale jak tu je teraz znaleźć, w tym gąszczu... Oczywiście pobieżne namiary miałem, ale kto chodził w takim młodniku wie o czym mówię. Otoczenie wszędzie praktycznie takie same, brak charakterystycznych miejsc, gąszcz i żar lejący się z nieba utrudniał poszukiwania. I tak krok za kroczkiem, baczne rozglądanie się dookoła i pomoc mojego taty, przyniosła świetny rezultat! Dostrzegliśmy lelka, zanim on dostrzegł nas. Samica siedziała idealnie wtopiona się w otoczenie. Zdradził ją jedynie trochę mniej zamaskowany podlot, który siedział obok niej. Drugi znajdował się pod dorosłym ptakiem, chroniony pewnie przed palącym słońcem.
Oczywiście nie chciałem ich niepotrzebnie niepokoić swoja obecnością i po wykonaniu kilku dokumentujących fotografii, powoli oddaliłem się. Samicy z młodym nie ma sensu tutaj zamieszczać, ale młodego pokazuję, ze względu, że nie każdy pewnie mógł oglądać takiego malucha.
     Drugie spotkanie tego dnia, miało miejsce chwilę później kiedy wracałem już do domu. Otóż jadąc żółwim tempem przez stare, już odnowione z ładnym młodnikiem pożarzysko, dostrzegłem na poboczu odpoczywającego samca! Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Na szczęście aparat leżał na fotelu obok i udało mi się wykonać dosłownie jedno zdjęcie, ponieważ ptak po usłyszeniu migawki zerwał sie...
  ...ale nie odleciał daleko. Usiadł kawałek dalej na patyku. Mam szansę, aby tylko jej nie zepsuć. Zdecydowałem, że nie będę kombinował z przestawianiem auta. Perspektywa z okna nie jest zbytnio ciekawa. Odjechałem dalej, przylgnąłem do ziemi i maskujący trochę przez wrzos, podczołgałem się do luki, w której znajdował się ptak. Delikatnie wychylając głowę, udało mi się wykonać fotografię, z której jestem najbardziej chyba zadowolony, chociaż delikatnie pokąsany przez mrówki.
Temat oczywiście nie jest zakończony, zmierzę się z nim ponownie, ale to już za rok.
Pozdrawiam